Uwaga! Poniższy tekst jest bardzo subiektywny, bardzo szczery i bardzo nieowijający w bawełnę!
Decyzja zapadła, chcemy mieć dziecko! Partner przeszczęśliwy – kto by nie był przy takim libido? 🙂 Starania trochę trwają, u jednych krócej, u innych dłużej. Koniec końców, skutek randki – tyci jajeczka z tyci sprinterem – narysuje dwie bordowe kreski na teście ciążowym i wyciśnie pierwsze grochowe łzy wzruszenia z oczu przyszłych rodziców. Karuzela rusza. Grupy na fejsie przetrzepane – już wiemy który ginekolog jest najlepszy, która szkoła rodzenia nauczy najgłębszych wdechów i wydechów i który emolient ma najlepszy skład.
Wszystko mamy dziś na talerzu. Poradników, blogów parentingowych, programów i złotych rad nie zliczysz. Wszystko już wiesz, jesteś gotowa. Pokoik przygotowany, literki (imię dziecka) wiszą na ścianie, przewijak błyszczy (jeszcze). Nadal patrzysz na majtki i podkłady poporodowe z lekkim niedowierzaniem, które powoli przeradza się w przerażenie. Szykujesz się do porodu i opieki nad małym bobo. Każdy tydzień ciąży śledzony z aplikacją, a rozmiar płodu i postęp jego rozwoju — pięknie rozpisany. To pomaga w świadomym celebrowaniu i pielęgnowaniu brzuszka. Umówmy się — ta spowszedniała „procedura”, jaką jest ciąża to absolutny kosmos! A wiesz, co jeszcze jest kosmiczne? Rewolucja w Twojej głowie, która rozpoczyna się już w dwupaku, a swoje apogeum osiąga w pierwszych sekundach po porodzie.
Poród. Drobnostka taka.
Żartuję. Utkwi w Twojej pamięci na zawsze, tego możesz być pewna. Mówi się o nim dużo, historii bez liku, a im więcej czytasz komentarzy, tym więcej poznajesz scenariuszy. Jak będzie – nie wiesz. Zakładaj najboleśniejsze scenariusze, zawsze warto się mile zaskoczyć. 🙂 Moje dwa porody skończyły się cesarskim cięciem, mimo że nastawiałam się na bliższe poznanie sił natury. Trudno, nie ma co drążyć — mam dwójkę zdrowych dzieci i to jest dla mnie najważniejsze.
A o czym się nie mówi, a dyskusja jest zdecydowanie za cicha?
O połogu.
Tak, to jest ten czas, kiedy wszyscy są zachwyceni Twoim małym Bobo. Jakie słodkie! A oczka po mamusi. Lewe ucho po babci, brwi po tacie. Nie ma co się środowisku dziwić, cud narodzin ma być lukrowany i wypieszczony, bo naprawdę jest cudem natury. Doczekaliście się swojej pociechy. Tyci jajeczko i tyci sprinter to już prawdziwy człowiek – Wasz człowiek! Jest tylko jedno ALE, którego nie bójmy się tu postawić.
Ta Nowa
Halo, halo! A co się stało z kobietą, która to stworzenie donosiła i urodziła? Kobietą, którą w ciąży każdy podziwia, głaska po brzuchu (błagam, nie róbcie tego bez zgody głównej zainteresowanej – nic tak nie irytuje jak czyjeś ręce macające brzuch ciężarnej!). Kobietą, wokół której skaczą wszyscy najbliżsi, dbając o jej komfort i zaspokojenie wszystkich potrzeb. Kobietą, której jeszcze przed porodem zakładano skarpetki, bo, jakby to ująć, z dosięgnięciem stopy bywa różnie na mecie ciąży 🙂 TA KOBIETA właśnie przekroczyła granice swojej fizyczności, o których czytała, ale nie wiedziała chyba do końca, że można je przekroczyć. Jej ciało wydało na świat NOWEGO CZŁOWIEKA! Ale czy to oznacza, że ONA odchodzi na drugi plan? Teraz trzyma w rękach tę malutką istotę, za którą momentalnie staje się w pełni odpowiedzialna. Ale trzyma w rękach też coś jeszcze – nową siebie, którą również dopiero pozna. I może być tak, że zaprzyjaźni się z Nową od razu. Spojrzą sobie w oczy i zrozumieją bez słów. Może jednak okazać się, że ta Nowa wprowadzi do jej życia takie zawirowania, że mogą się z początku nie dogadać. Kim jest ta kobieta? Jaką ma teraz rolę? Czy to ktoś inny? Czy dotychczasowe życie poszło w niepamięć? Czy Nowa przejmie kontrolę? Co ja robię tu? Uuu…
Z science fiction do reality show
Połóg to bardzo ciężki czas. Nie oszukujmy się – ciało dochodzi do siebie niezależnie od rodzaju porodu, a wiadomo, że najlepszym lekarstwem na regenerację jest odpoczynek. Odpo…co? Nie ma na ten koncept czasu. Przespane noce odeszły w niepamięć. Twarde jak kamień piersi, przeszywający ból podczas każdego zassania mleka, majtki poporodowe – już nie science fiction a realna, stała część garderoby, nigdy niekończąca się „miesiączka”, wieczny głód i oczy na zapałki. To Ona, zmagająca się z własnym ciałem stawia teraz czoła nowym realiom. Zmiennych jest całe morze. Co jeśli karmienie piersią nie pasuje obu stronom? Co jeśli nie trafimy na położną, która nam w tym pomoże? Co jeśli zmęczenie jest tak wielkie, że zaczynasz żałować, że zdecydowałaś się na dziecko? Co jeśli zostałaś z tą całą rewolucją sama i nie masz wsparcia w partnerze, lub w ogóle go nie ma? Co jeśli codziennie z wizytą wpada „życzliwa” mamusia lub teściowa z całym bagażem komentarzy i złotych rad*? Co jeśli jest Ci tak ciężko, że nie widzisz pozytywów obecnej sytuacji?
*Taka rada dla wszystkich odwiedzaczy: razem z paczką pieluch przynieś słoik zupy, czy zapas obiadów do odgrzania. Nie ma lepszego prezentu. Naprawdę nie potrzebujemy już dziesiątego gryzaczka, który – umówmy się – przyda się dopiero za kilka miesięcy. Aha, skoro decyzją świeżo upieczonej Mamy jest karmienie piersią/butelką, dawanie smoczka/niedawanie smoczka, pieluchy eko/pieluchy mało eko, noszenie/bujaczek/chusta — to, przypominam, jest JEJ decyzja i NAPRAWDĘ nie musi wysłuchiwać życzliwych „A może…”, „Bo przyzwyczaisz.” (Swoją drogą — moja ulubiona kwestia).
Jak mogę tak pisać? Ano mogę i Ty też będziesz mogła. Ale do rzeczy.
To i owo, przed i po!
Pierwszy połóg był ciężki. Głównie psychicznie. Fizycznie doszłam do siebie, a i nawał laktacji przeżyłam dzięki dobrej położnej i zamrożonym liściom kapusty — znanym wszystkim babkom i prababkom. I oczywiście dzięki dziecku, które było ssakiem z krwi i kości i pomagało mi doprowadzać piersi do porządku. Miałam – mam – takie szczęście, że na ojca moich dzieci wybrałam cudownego człowieka, który nie „pomagał” mi w zmaganiu się z rewolucją, tylko czynnie brał w niej udział. To on, kiedy ciężko było mi żwawo poruszać się po cesarskim cięciu, w nocy każdorazowo wstawał do dziecka, przewijał, podawał do karmienia, przewijał znów (tak, noworodki bardzo lubią zrobić to i owo przed i po karmieniu) i odkładał do łóżeczka.
W tym samym czasie połóg przechodziła również moja siostra, kuzynka i koleżanki. Wszystkie były wpatrzone w swoje dzieci, zakochane i wypełnione miłością. Na pewno doskwierały im blaski i cienie tych pierwszych tygodni, jednak wyraźnie przeważała miłość. To powodowało, że czułam się jeszcze gorzej, bo ja doświadczałam tego inaczej. Diabełek przyćmił aniołka i natarczywie szeptał mi do ucha — jesteś złą mamą, coś jest z tobą nie tak. Musiałam nauczyć się kochać swoje dziecko, będąc przy tym bardzo zaborcza i zazdrosna o to, że teściowa trzyma je na rękach. Skomplikowane, pokręcone i – szczerze mówiąc – dopiero teraz, prawie 7 lat później, zaczynam sobie to układać w głowie. Zła matka? Do dziś mam te myśli, zwłaszcza gdy nadciągają ciemne strony macierzyństwa — kiedy dzieci doprowadzają do szału, a ja z całą wiedzą o rodzicielstwie bliskości, tłumiąc swojego wewnętrznego choleryka, staram się po raz setny rozwiązać problemy pierwszego świata, czyli nie ten kolor kubka, lub źle pokrojony banan. Z przymrużeniem oka, oczywiście, jednak to właśnie w życiu codziennym, pracy, zmęczeniu, obowiązkach domowych i w całym skomplikowanym w swojej prostocie świecie dzieci — każda z nas musi odnaleźć SIEBIE i mieć czas dla SIEBIE. Nie sądzę, bym wyolbrzymiała mówiąc, że ZOOM na siebie musisz zacząć od pierwszych chwil życia Twojego dziecka. Wiem, że jest czas, w którym to ono przejmuje kontrolę i ciężko w napadzie kolki, czy nieprzespanej nocy o czas tylko dla siebie. Chodzi o to, byś nie zapomniała o sobie, o tej Nowej, która, mimo nowych ról, super mocy i niedocenionej intuicji, nadal gdzieś w środku jest tą Dawną, której potrzeby w najmniej spodziewanym momencie mogą się dopomnieć o zrealizowanie. Zaplanuj czas dla siebie, dopieść swoją duszę i ciało. Jesteś ważna.
Wymyślam? Za dużo feminizmu w głowie? Przecież jak świat stoi, kobiety rodziły zawsze i zawsze musiały sobie z tym radzić. Czy ktoś się nimi przejmował? Musiały radzić sobie w gorszych warunkach, bez wiedzy, bez pomocy. I co z tego? Czy przez ten fakt moje zdrowie psychiczne ma odejść na drugi plan? Czy nie mam prawa do emocji? Czy baby blues to wymysł „nowoczesnych kobiet”? Czy depresja poporodowa to słabość kobiety? Nie, moi drodzy. To żadne wymysły. To stany, w które kobiety BARDZO często wpadają i BARDZO często pozostają bez wsparcia i pomocy. A tak wcale nie musi być. Depresja poporodowa może mieć naprawdę przykre konsekwencje i wpłynąć na psychikę kobiety nie tylko w czasie połogu.
Przeżyłam dwa totalnie skrajne połogi. O pierwszym już coś tu wspomniałam, a drugi? Bajka. Obraz jak u moich zaprzyjaźnionych mamusiek. Zero stresu, wybuch instynktu, nadmiar miłości, wzrusz na każdą minę Córci. Wiedziałam już z czym to się je, wiedziałam jak będzie bolało, wiedziałam też, że żaden emolient nie jest tak dobry jak babciny krochmal, czyli vivat mąka ziemniaczana! Udało się! Rozgościłam się w macierzyństwie na dobre. Znaczy, nauczyłam się swojej roli, wiem na czym polega i nie doświadczam tyle stresu mamując na co dzień. Nie jest to jednak jednoznaczne z tym, że pożegnałam się ze swoimi demonami. O nie, nie. Na tej płaszczyźnie walka trwa.
Jakie wnioski płyną z moich przemyśleń?
Związek z Nową nie musi być skomplikowany, nie musi być bolesny i burzliwy. Tak naprawdę nigdy nie wiesz, jaki on będzie. Czytając poradniki i blogi, nie lekceważ artykułów o baby blues czy depresji poporodowej. Czytaj, chłoń, przygotuj się na wszystko, bo może to dotyczyć właśnie Ciebie. Mów głośno o swoich emocjach, a kiedy poczujesz, że już nie dajesz rady, nie bój się skorzystać z pomocy.
Jesteś ważna, tak samo jak wyczekany skutek randki tyci jajeczka z tyci sprinterem. Zadbaj o siebie!
PS. A jeśli spotkasz na swojej drodze mamusie, które już w pierwszych sekundach Ciebie irytują, starają pouczać — zamiast pomóc i co gorsza, OCENIAJĄ Twoje wybory — uciekaj! Red alert, red alert!
Kasia